Pisarze-amatorzy

Forum dla pisarzy-amatorów, którzy chcą rozwijać swoje zainteresowania w gronie sobie podobnych.

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Gry

#1 13-10-2012 16:15:24

 Anna410

Administrator

3408836
Skąd: Polska
Zarejestrowany: 04-10-2012
Posty: 24
Punktów :   

Szpital psychiatryczny

Na pomysł opowiadania wpadłam pod koniec zeszłego roku szkolnego. Jak zwykle naszło mnie wielkie olśnienie i popadłam w samozachwyt, który oczywiście bardzo szybko minął. Zaczęłam pisać, a później podpytałam znajomych, co sądzą o moim pomyśle. Nie byli zbyt zainteresowani i uznali ideę za głupią. No ale postanowiłam nie usuwać z komputera pierwszych stron historii w nadziei, że jeszcze kiedyś ją dokończę. Przedstawię ten fragment na łamach forum. Może wy wypowiedzcie się na ten temat i szczerze doradźcie - kończyć to, czy nie?



    Twarde wyrostki kozetki w gabinecie doktora Robbinsa wbijały mi się w plecy niczym drobne kamyczki na plaży w St Ives, gdzie zwykłem wypoczywać z żoną i dzieciakami podczas tych jakże nielicznych wolnych letnich dni odległych o lata świetlne od tu i teraz. Leżąc, patrzyłem bez najmniejszego zainteresowania na gładki, nieskazitelnie biały sufit i wdychałem znajomy zapach szpitalnej jałowości. T Nie ma chyba drugiego miejsca na ziemi, w którym wszystko jest tak sterylne jak w szpitalu psychiatrycznym im. Johana Christiana Reila położonym na północy Wielkiej Brytanii, w opuszczonym przez Boga zakątku, z dala od cywilizacji.
    Zza przeszklonych drzwi dobiegały mnie głosy konwersujących ze sobą doktora Robbinsa i pulchnej pielęgniarki Cornelii Smith.
    - Elektrowstrząsy dla Courtage 'a i odstawić prozac tej Carey spod dziesiątki. I powiedz Lizzie, żeby przygotowała wypis Browna – oznajmił tubalny głos Billa Robbinsa.
    - Dobrze, panie doktorze. A co z Allstonem? 
    - Izolatka nie pomogła?
    - Nie.
    - Przenieść do bloku C. Jak na razie to tyle, Nelly. A teraz wybacz, ale mam rozmowę kontrolną.
    Drzwi gabinetu otworzyły się niemal bezgłośnie i usłyszałem zbliżające się ku mnie ciężkie kroki. Bill Robbins, mój lekarz prowadzący opadł na swój fotel z jękiem grubasa, który po całym dniu ciężkiej pracy może spokojnie zasiąść przed telewizorem.
    - Jak leci, Neil? - zapytał przyjaznym tonem człowieka, którego niewiele obchodzi moje samopoczucie.
    - Bywało gorzej, Bill – odpowiedziałem, nadal nie odrywając wzroku od sufitu.
    - Ja też nie narzekam. A więc możemy zaczynać – mych uszu dobiegło metaliczne klang, oznaczające, że stary bambaryła już wcisnął czerwony przycisk swego dyktafonu. - Przypominam, że ta rozmowa jest nagrywana za twoją zgodą.
    - Jasne. Nie mam zastrzeżeń.
    Tak jak co miesiąc taśma kasety poszła w obroty. Nie bardzo rozumiałem, jakie znaczenie dla terapii miał ten cały cyrk z nagrywaniem. W każdym razie Robbins stwierdził, że jest to element jednej z jego niekonwencjonalnych metod leczenia i może dzięki niej monitorować dokładnie postępy w kuracji. Jak dla mnie był to tylko chytry podstęp, dzięki któremu część groźnych pacjentów miała w przyszłości trafić za kratki za popełnione przestępstwa. Bo ludzi, którzy w nagłym ataku szału zaatakowali kiedyś jakiegoś niewinnego człowieka, nie brakowało. A ja należałem do ich grona.
    - Panie Clinton, czy wie pan, z jakiego powodu pan tu przebywa?
    - Nie.
    Ależ wiedziałem doskonale. Niestety nikt inny prócz mnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Wcale nie byłem chory psychicznie. No w każdym razie nie bardziej niż reszta społeczeństwa. Nie miałem, jak powszechnie sądzono, problemu z atakami chorobliwej zazdrości. Zazdrość była tylko pretekstem do ucieczki.
    W pewnym punkcie mojej kariery pisarskiej zaczął nękać mnie głód. Głód inspiracji. Głód weny. Nie mogłem spokojnie patrzeć, jak mój artyzm wypala się z każdym napisanym utworem. Potrzebowałem czegoś świeżego. Nagłej zmiany. Nie tylko w stylu pisania, ale też i w moim nudnawym życiu prowincjonalnego artysty. Nieoczekiwanie, pewnego poranka sącząc kawę podczas czytania The Timesa, wpadłem na wywiad z dyrektorem placówki, w której później miałem przyjemność przebywać. W mojej głowie nastąpił gwałtowny wybuch refleksji i rozmyślań. Zacząłem zastanawiać się, jak wygląda życie tych wszystkich ludzi wyklętych przez społeczeństwo za  swoją inność. Zrodził się we mnie chory pomysł, by jakimś sposobem wejść w szeregi 'czubków' i napisać powieść na podstawie zdobytych tam doświadczeń.  Śmiała część osobowości, która szeptała 'czemu nie' za każdym razem była tłumiona przez rozsądek przyzwyczajonego do swego zwykłego życia mężczyzny w średnim wieku. Jednak pomysł pozostał i wciąż wracał niczym niecichnące echo podświadomości. Wkrótce poddałem się swemu nieokiełznanemu mózgowi i rozpocząłem wdrażanie planu w życie. Wstąpiłem na ścieżkę, z której nie było odwrotu. Na ścieżkę obłędu i psychozy.  Tak oto chęć zmiany nudnego świata marnego pisarczyka przerodziła się w idiotyczny żart. Żart kochającego ojca względem dzieci, żart idealnego męża względem żony, żart ustatkowanego mężczyzny po czterdziestce względem całego jego systemu wartości. Oszukiwałem wszystkich wkoło mnie, że coś ze mną nie tak, aby sami po jakimś czasie zaproponowali mi wizytę u psychiatry. 
     Stałem się nieznośny. Powoli budziłem zwierzęce instynkty. Podejrzliwość. Paniczne sprawdzanie skrzynki mailowej i SMS-ów Helen. Dotąd zawsze jej ufałem, ale z czasem coraz bardziej wczułem się w rolę. Cóż za paradoks! Spektakl, który odgrywałem, stał się rzeczywistością. Wiadomości interpretowałem w naciągany sposób. Wkrótce  najzwyklejszy SMS od koleżanki o treści 'spóźnię się dziesięć minut' znaczył dla mnie tyle samo co: dam ci dziesięć minut na wywabienie dzieci i męża z domu. Zazdrość. To ona rozpoczęła kłótnie. Wmówiłem sobie, że musi być 'ten drugi'. Nie dopuszczałem innej opcji. Pytania prowadzące do bezsenności. Czy kiedy oznajmia, że idzie na siłownię, nie ma przypadkiem sekretnego spotkania? Czy naprawdę skończy dziś pracę później, a może to tylko pretekst, by spędzić wieczór z NIM? Jak on wygląda? Kim on jest? Czy ona już mnie nie kocha? Coraz częstsze awantury wykańczały psychicznie nie tylko mnie, ale też ją. Mój wstęp do wymyślonej psychozy przerodził się w zalążek prawdziwej choroby. Doszło do tego, że gdybym mógł, ubrałbym ją w nieprzenikalne arabskie szaty z wąską szparą na oczy, by żaden mężczyzna nie był w stanie dostrzec jej piękna. Aż nadszedł dzień, który odmienił moje życie raz na zawsze. Rzuciłem się z nożem do kolegi z pracy Helen. Wbiłem mu ostrze w brzuch tylko dlatego, że podwiózł ją z biura do domu, kiedy nasz mercedes był w naprawie. Biedaczka szczęśliwie odratowali, a on sam mimo początkowej wściekłości, na wskutek usilnych próśb mojej żony postanowił nie wnosić oskarżenia. Dni następujące po tym nieszczęśliwym wypadku pamiętam jako jedne z najgorszych w naszym całym małżeństwie. Przez pierwszy tydzień ja się na nią darłem, a ona płakała.
    - Nie pozwie mnie do sądu, tak?! To wszystko twoja zasługa, no nie?! Oddasz mu w naturze? Świetnie to sobie wykombinowaliście! Teraz mam się czuć winny i dłużny?! - wrzeszczałem jak opętaniec, waląc pięściami w drzwi łazienki, gdzie wypłakiwała oczy w ręcznik.
    Później zdrowy rozsądek przedarł się przez ścianę wariactwa i nadszedł zimny prysznic. Patrzyłem w lustro i nienawidziłem tego, kogo widzę. A widziałem potwora. Szalonego okrutnika, który nie jest żadnym artystą. Jest wykolejeńcem. Dewiantem, który potrafi tylko ranić innych. W tych dniach ja przejąłem łazienkę, a ona krzyczała. Wyrzucała mi wszystkie błędy, które popełniłem przez swą manię w ostatnich miesiącach. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że zabrnąłem za daleko.
    Aż zalała nas fala spokoju. Umilkliśmy. Podeszła do mnie z wycinkami z gazet na temat szpitala psychiatrycznego, o którym tygodniami rozmyślałem. Położyła mi dłoń na ramieniu i spojrzała na mnie błękitnymi, opuchniętymi oczami, tak smutno, że poczucie winy jeszcze mocniej wdarło się do mojego serca.
    - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś, Neil? - zapytała łagodnie.
    Okazało się, że zainteresowanie szpitalem dla umysłowo chorych zinterpretowała w tak opaczny sposób jak ja jej maile. Ziściły się moje marzenia. Wysłała mnie na terapię. Zostałem umieszczony w bloku B razem z innymi wariatami, którzy zostali uznani za niezbyt groźne wobec innych ludzi przypadki. Już po kilku dniach poczułem się lepiej. Dziwna mania odeszła. Zazdrość prysła. Poczułem się  spokojny, bezpieczny i oddalony od trosk codzienności. Nie brakowało mi niczego, oprócz bliskości Helen. Jednak coś mi mówiło, że między nami nigdy nie będzie tak jak dawniej. Za wszystkie krzywdy byłem jej winien jedynie trochę czasu. Zdecydowałem, że zajmę się swą podupadającą karierą pisarską, bo przecież właśnie w tym celu zamierzałem znaleźć się pośród szaleńców – by opisywać ich życie i poglądy. Niestety jak na złość wena omijała mnie szerokim łukiem. Kolejny problem stanowił fakt, że lekarze mieli wgląd w 'dzieła' swoich pacjentów, wśród których było wielu artystów. Nie chcąc udostępniać Robbinsowi swoich rozważań, zrezygnowałem z pisania i postanowiłem, że najrozsądniej będzie stworzyć coś dopiero po powrocie do domu. Tak rozpocząłem naukę nowego życia, a obserwacje skrzętnie notowałem w umyśle z zamiarem wykorzystania ich w przyszłości.
    Od umieszczenia w ośrodku, do opisywanej rozmowy minęły dwa lata. Szpital stał się moim domem. A ja choć nie byłem typowym wariatem i wciąż uczyłem się balansować na cienkiej linie oddzielającej wymyśloną chorobę od rzeczywistości, stałem się częścią szpitala.
    - Został pan tu umieszczony z powodu agresywnego zachowania i napadów chorobliwej zazdrości o swoją żonę Helen. Zranił pan nożem jej współpracownika. Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, jak wysoko nieetyczne było to zachowanie?
    - A czy pan, panie Robbins, zdaje sobie sprawę, jak wysoko nieetyczne było zachowanie mej kochanej żony, która puszczała się z tym mężczyzną?
    - A więc nadal utrzymuje pan, że został pan wielokrotnie zdradzony przez małżonkę?
    - Tak.
    - Czy dopuściłby się pan jeszcze raz tego okrutnego czynu, jakim był napad z bronią w ręku?
    - Tak, doktorze. Tylko, że tym razem ukatrupiłbym sukinsyna – warknąłem z udawaną złością, choć wewnątrz czułem ciągłą skruchę i poczucie winy.
    - Czy odnosi pan wrażenie, że przeprowadzona terapia przyniosła pożądane skutki?
    - Nie. Ciągle mam napady bezsenności. Nie mogę przestać o nich myśleć. Pytam siebie, gdzie teraz są, co robią, kiedy Helen odważy się jawnie oznajmić, że odchodzi. Nic się nie zmieniło. Mógłbym dostać silniejsze leki na sen? Mam dość wpatrywania się w jego wstrętną mordę każdej nocy przed zaśnięciem.
    - Tak, panie Clinton. Polecę pielęgniarce, by przepisała panu mocniejsze tabletki – Robbins zanotował coś na kartce i po chwili milczenia oznajmił – Nie mam więcej pytań. Może pan wracać na oddział.
    Rozległo się kolejne klang. Taśma ustała. Podniosłem się z niewygodnej kozetki i stanąłem oko w oko z prawdziwym potworem. Bill Robbins był niewiarygodnie otyłym mężczyzną po pięćdziesiątce, któremu podarki od rodzin pacjentów z pewnością nie wpływały korzystnie na poziom cukru we krwi. Małe oczka spoglądały z uprzejmą obojętnością znad pulchnych policzków, a niewielkie usta ułożyły się jak na zawołanie w przyjazny uśmiech. Zmierzyłem pogardliwym spojrzeniem jego monstrualną sylwetkę spoczywającą na szerokim białym fotelu i zastanawiając się po raz kolejny, ile on tak właściwie ma podbródków, ruszyłem w stronę drzwi. Ledwie zdążyłem chwycić za klamkę, kiedy na korytarzu rozległ się przeraźliwy wrzask. Przeczuwając niebezpieczeństwo, tylko rozchyliłem żaluzję. Przez szparę zobaczyłem, jak dwóch szerokich w barach sanitariuszy prowadzi w kierunku izolatek młodą, roztrzęsioną dziewczynę w kaftanie bezpieczeństwa. Zapierała się stopami, próbowała gryźć mężczyzn, wyła wniebogłosy, jakby działa jej się wielka krzywda. Aż w końcu zamilkła, bo długie, czarne włosy naleciały jej do buzi, kiedy próbowała się wyrwać z uścisku. A że nie mogła ich usunąć spętanymi rękoma, zaczęła warczeć groźnie. Sanitariusze przeciągnęli ja przez cały korytarz i zniknęli za następnymi drzwiami. Zapewne po chwili  wylądowała na damskim oddziale w wyłożonym gąbką pomieszczeniu dwa na dwa, w którym również miałem przyjemność się kiedyś znajdować.
    - Co tam znowu? - zapytał doktor Robbins, kiedy krzyki kobiety ucichły.
    - E, jakaś wariatka – odpowiedziałem z lekkim uśmiechem i opuściłem gabinet, słysząc za sobą tubalny śmiech Robbinsa.

Offline

 

#2 13-10-2012 16:42:08

 devilish89

Moderator

Skąd: Polska
Zarejestrowany: 13-10-2012
Posty: 22
Punktów :   

Re: Szpital psychiatryczny

strasznie dużo tego. Ale mi czegoś brakuje. nie wiem tylko czego. jest to takie trochę bez ładu i składu dla mnie. Za dużo opisów niepotrzebnych, jak dla mnie. A tak to chyba nie mam nic już do zarzucenia

Offline

 

#3 13-10-2012 17:19:49

 Nataliya

Nowo narodzony

Zarejestrowany: 13-10-2012
Posty: 12
Punktów :   

Re: Szpital psychiatryczny

Mnie się podoba ten pomysł. Nigdy nie spotkałam nastolatki, która pisałaby o mężczyźnie po czterdziestce. A chyba wszyscy lubimy takie niespodzianki

Offline

 

#4 13-10-2012 18:34:25

 Anna410

Administrator

3408836
Skąd: Polska
Zarejestrowany: 04-10-2012
Posty: 24
Punktów :   

Re: Szpital psychiatryczny

Faceci po czterdziestce to kwintesencja tego świata. xD Najlepiej bogaci, którzy nazywają się Johnny Depp.
Nie no, lekka przesada. Po prostu czasami sięgam po zbyt trudne tematy, łudząc się, że jednak im podołam.

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
przegrywanie kaset vhs łódz przewóz osób Holandia agility materace hilding